W małej wiosce Chmielnik na obrzeżach powiatu pojawiła się niecodzienna scena, która do dziś budzi sensację wśród mieszkańców. Młody chłopak znany jako “Turet” (podobno przez swoje nerwowe tiki) jechał na swoim wysłużonym Simsonie. Obok niego, na równie leciwej WSK, mknął jego dziadek – lokalny mistrz kradzieży jajek, ubrany w wojskowy mundur z czasów PRL.
Podczas jazdy Turet co chwilę zatrzymywał się, wykrzykując losowe słowa takie jak „antyczne motory!”, po czym nagle ruszał z piskiem opon. Dziadek, nie chcąc być gorszy, co jakiś czas wyjmował z kieszeni harmonijkę i grał Marsz Radetzky’ego, jednocześnie prowadząc WSK jedną ręką.
Według świadków cała akcja zmierzała w stronę pobliskiej stacji paliw obok sklepu dino. Podobno planowali zatankować za ostatnie drobne, po czym zorganizować tam pokaz slalomów między koszami na śmieci. Sprawa jednak przybrała dziwny obrót, kiedy dziadek zsiadł z motocykla, wyciągnął siatkę i zaczął próbować łapać gołębie, twierdząc, że „przydadzą się na rosół”.
Ostatecznie obaj uciekli w stronę lasu, pozostawiając po sobie tylko smród dwusuwów i pytanie: co oni właściwie planowali?
Po wyjściu z samochodu i zwróceniu uwagi żeby używał kierunkowskazu podeszedł do mnie na i spytał mnie czy ma mnie usadzić.
Nie zostawię tak tego