Stał na światłach na ul. Marcelińskiej, osadzony w swoim wehikule, ten ogromniasty bic uciskający jego koszulkę, lśniący w słońcu. Delikatne uchylił szybę. Wyskoczył dym, powolniutko sunący przez przestrzeń - i bum! Serce na alarmie. Nieważne, że pali, ale dla mnie był to zapach absolutnej sympatii. Może ktoś zna tego przystojniaka?
Tata na volviaczka dał ale kultury nie nauczył