Na drogach jest dużo pieniaczy i ogólnej patologii, ale jakoś nie przekonuje mnie ten filmik. Może kierowca wiózł kogoś na pogotowie, albo standardowo miał biegunkę ;) Różne sytuacje w życiu się zdarzają. Nie przekreślajmy człowieka.
Niegdyś, w malowniczych nizinach jakże wielce ubóstwianych przeze mnie Węgier, kolega z tejże Mazdy CX-5 uratował mnie od niemałej tragedii. Jak wiadomo (i nie jest to żadna tajemnica), dania kuchni węgierskiej są niezwykle smaczne i nierzadko sycie doprawione ostrą papryką. Po spożyciu większej ilości porkoltu (węgierski gulasz) oraz degustacji dwóch butelek węgierskiego wina z południowych winnic, z owym kolegą z Mazdy wracaliśmy do naszego hotelu. Ostra papryka dała o sobie znać. Miałem uczucie, jakoby w moich jelitach odbywał się koncert czardasza. Zaczęło się niewinnie, powoli. Skrzypce dopiero rozgrzewały swoje struny. Jednak po chwili orkiestra dęta dołączyła. Dźwięk wydobywający się z mojego brzucha mógłby zachęcić do tańca niejedną cygańską rodzinę. Poprosiłem kolegę z Mazdy CX-7, aby przyspieszył, bo niestety, ale jeszcze nowe wtedy wnętrze jego pięknego SUVa może nie wyglądać tak świeżo. Nie spodziewając się takiej reakcji, on zjechał z drogi głównej, kierując się w pole słoneczników, tak licznie ciągnących się po horyzont, tym samym ratując mi życie, a sobie wnętrze nowego auta. Historię wspominam zawsze, jedząc gulasz węgierski, jednak od tamtej pory preferuję większą ilość cebuli niż papryki w nim. Wyjazd ten wpłynął na mnie, na moją kuchnię i historię tę będę opowiadał wnukom przy kominku, popijając węgierskiego grzańca. Sytuacja na filmie wygląda bardzo podobnie do naszego wyjazdu do naszych bratanków Węgrów. Nie oceniałbym pochopnie bardzo dobrego i uczynnego kierowcy Mazdy CX-7, który po uratowaniu mego życia i odstawieniu mnie w pochmurnym Krakowie, sam ruszył ku zachodowi Słońca w stronę Szczecinka. Pozdrawiam serdecznie kolegę i zapraszam na wyśmienity węgierski gulasz.