Rok 2004. Kraków, dzielnica Kazimierz. Deszcz pada z góry i z boków. Śmierdzi stęchłym chmielem i kiszoną tożsamością.
Szczery, dawniej znany jako „Szczery Wierny Aryjczyk” na forach internetowych, teraz podpisuje się jako „SzalomSzery”. Ma na sobie wełnianą kamizelkę z targu pod Halą Targową i przypiętą gwiazdę Dawida zrobioną z papier-mâché. Mówi, że to performance, ale nikt go o nic nie pytał.
Siedzi w knajpie o nazwie „Cymes i Łzy”. Popija śliwowicę z kubka po zupie miso i uważnie przegląda książkę „Talmud dla początkujących z ADHD”.
Myśli intensywnie.
Nie o białej rasie. Nie o globalnym spisku.
Myśli o tym, jak założyć progresywną bożnicę w Radomiu.
Tymczasem, z głębi lokalu wychodzi Hersz — postać otoczona legendą, która kiedyś grała w metalowym zespole o nazwie „Kohen Gadol i Synowie”.
– Szczery… – mówi głosem pełnym pieprzu i paschy. – Słyszałem, że wróciłeś. Ale to jeszcze nie koniec, co?
Szczery podnosi wzrok.
– Jeszcze nie. Jest coś, co muszę zrobić… coś ostatniego.
Faza IV.
Powrót do Hajfy. Ale tym razem — z innego powodu.
Zamiast swastyki – wytatuowana litera „ש” (szin).
Zamiast nienawiści – tęsknota.
Za tym, co prawdziwe.
Ma plan: założyć zespół.
Nazwę już ma.
„Gefilte Rage”.
Styl: aszkenazyjski noise-core.
Pierwszy koncert – na dachu w Tel Awiwie, z transmisją na żywo do Ciechocinka.
Szczery stanie na scenie, spojrzy w kamerę i powie:
– Dedykuję to wszystkim pogubionym. Aryjczykom, Żydom, nawet weganom. Jeśli masz serce, jesteś swój.
Zabrzmi elektryczna klarnecja, a z nieba spadnie… macewa z napisem:
„Tylko miłość jest wieczna. I hummus, jeśli w lodówce.”
Rok 2004. Kraków, dzielnica Kazimierz. Deszcz pada z góry i z boków. Śmierdzi stęchłym chmielem i kiszoną tożsamością.
Szczery, dawniej znany jako „Szczery Wierny Aryjczyk” na forach internetowych, teraz podpisuje się jako „SzalomSzery”. Ma na sobie wełnianą kamizelkę z targu pod Halą Targową i przypiętą gwiazdę Dawida zrobioną z papier-mâché. Mówi, że to performance, ale nikt go o nic nie pytał.
Siedzi w knajpie o nazwie „Cymes i Łzy”. Popija śliwowicę z kubka po zupie miso i uważnie przegląda książkę „Talmud dla początkujących z ADHD”.
Myśli intensywnie.
Nie o białej rasie. Nie o globalnym spisku.
Myśli o tym, jak założyć progresywną bożnicę w Radomiu.
Tymczasem, z głębi lokalu wychodzi Hersz — postać otoczona legendą, która kiedyś grała w metalowym zespole o nazwie „Kohen Gadol i Synowie”.
– Szczery… – mówi głosem pełnym pieprzu i paschy. – Słyszałem, że wróciłeś. Ale to jeszcze nie koniec, co?
Szczery podnosi wzrok.
– Jeszcze nie. Jest coś, co muszę zrobić… coś ostatniego.
Faza IV.
Powrót do Hajfy. Ale tym razem — z innego powodu.
Zamiast swastyki – wytatuowana litera „ש” (szin).
Zamiast nienawiści – tęsknota.
Za tym, co prawdziwe.
Ma plan: założyć zespół.
Nazwę już ma.
„Gefilte Rage”.
Styl: aszkenazyjski noise-core.
Pierwszy koncert – na dachu w Tel Awiwie, z transmisją na żywo do Ciechocinka.
Szczery stanie na scenie, spojrzy w kamerę i powie:
– Dedykuję to wszystkim pogubionym. Aryjczykom, Żydom, nawet weganom. Jeśli masz serce, jesteś swój.
Zabrzmi elektryczna klarnecja, a z nieba spadnie… macewa z napisem:
„Tylko miłość jest wieczna. I hummus, jeśli w lodówce.”