Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.
Kiedy myślisz, że już nic nie może cię zaskoczyć na drodze, pojawia się on – kierowca, który zmienia definicję słowa „katastrofa”. Działo się to w momencie, gdy w pełnym słońcu na pustej ulicy, niczym wielki mistrz w sztuce chaosu, postanowił zrobić wszystko, by wyróżnić się na drodze – i to w sposób, którego nikt by się nie spodziewał. Zanim zdążyłem zareagować, jego samochód gwałtownie wpadł w manewr, który można określić tylko jednym słowem: **masakra**. Jednak to, co wydarzyło się potem, przerosło wszelkie granice.
Wysokiej jakości (czyt. w pełni profesjonalny) rzyg na maskę mojego auta, niczym artystyczne dzieło w stylu abstrakcyjnego ekspresjonizmu, stał się nową definicją mojego dnia. Tak, dokładnie – ta nieoczekiwana forma "ozdoby" była wynikiem nie tylko jego tragicznych umiejętności za kierownicą, ale także najwyraźniej intensywnego stresu, który towarzyszył mu w trakcie jazdy. Niezapomniany widok, który dosłownie wytrącił mnie z równowagi.
I cóż, choć może brzmi to jak zły żart, trudno nie docenić „artystycznego” zrywania się do działania w momencie, gdy nie spodziewasz się niczego mniej niż pełnej kontroli nad pojazdem. Życie jednak potrafi być pełne niespodzianek. Co mogę powiedzieć? Mój samochód teraz nosi na sobie ślady odważnych eksperymentów z kierownicą i... żołądkiem. Szacunek za kreatywność, ale jeśli to jest Twoje standardowe podejście do prowadzenia auta, to może lepiej przemyśleć kurs na prawo jazdy... albo przynajmniej spróbować jechać bez ryzykownych akrobacji.
Małe przyrodzenie ma kierowca