Wsiadam, a w aucie pachnie kadzidłem. Na lusterku wiszą różańce, obok zdjęcie księdza, a kierowca mamrocze coś pod nosem. Po chwili mówi: „Czuję w panu złą energię… Mogę pana pobłogosławić?” Nie wiedziałem, czy uciekać, czy zapłacić napiwek.
Auto było kaplicą na kółkach, wszędzie krzyżyki, święte obrazki i figurki. Radio Maryja grało tak głośno, że nawet nawigacja nie dawała rady się przebić. Przez całą drogę czułem się jak na pielgrzymce, tylko bez wyboru.
30 stopni na zewnątrz, w aucie jak w saunie, więc pytam grzecznie:
– Czy mógłby pan włączyć klimatyzację?
Kierowca na to:
– Okna można otworzyć, natura daje najlepszą wentylację!
I tak przez całą drogę walczyłem z upałem i hałasem z ulicy.
Już po otwarciu drzwi uderzył mnie nieprzyjemny zapach stęchlizny i dymu papierosowego. Wnętrze samochodu było w opłakanym stanie – kurz na desce rozdzielczej, plamy na siedzeniach, a na podłodze jakieś resztki jedzenia. Wyglądało to tak, jakby auto nie było sprzątane od tygodni. Bardzo niehigieniczne i odpychające. Zdecydowanie nie tego oczekuję, zamawiając przejazd. Ponadto kierowca wydawał się sugerować coś z podtekstem seksualnym nie wsiądę tam drugi raz.
Wsiadam, a w aucie pachnie kadzidłem. Na lusterku wiszą różańce, obok zdjęcie księdza, a kierowca mamrocze coś pod nosem. Po chwili mówi: „Czuję w panu złą energię… Mogę pana pobłogosławić?” Nie wiedziałem, czy uciekać, czy zapłacić napiwek.